staging, real estate, tulips

HOME STAGING kawalerki w weekend i 4 wieczory za 1 200 zł – szybka i tania metamorfoza mieszkania cz. 1

Ostatnio zapanowała wśród deweloperów (szczególnie dużych miast, np. Wrocławia) moda na budowanie lub też zmianę istniejących budynków na “apartamentowce” z jakże ogromnymi “apartamentami” o zatrważającym metrażu od 11m2 do 16m2. Nazwano nawet już to zjawisko jako “patodeweloperka”, z czym osobiście zgadzam się w całej rozciągłości.
Jednak nie o tym chciałam się tutaj rozwodzić.
Otóż, te “wielgachne” lokale mają być alternatywą dla osób, które chciałyby mieszkać bliżej centrum miasta (zazwyczaj tam one powstają, choć są wyjątki – np. Psie Pole we Wrocławiu), a nie stać ich na wyłożenie minimum 250 tysięcy złotych na kawalerkę (jak mają szczęście!) z jakimś w miarę normalnym metrażem.
Miniapartamenty, jak je szumnie nazywają deweloperzy, zazwyczaj kosztują pomiędzy 150 a 200 tysięcy, więc różnica jest. Tylko co potem?
Trzeba ten pokojo-łazienko-aneks kuchenny jakoś sensownie urządzić, żeby móc w nim normalnie funkcjonować. Oczywiście, wszystko się da. No, może poza trzaśnięciem drzwiami obrotowymi.
Taką przykładową aranżację pokażę Wam niedługo na mojej stronie oraz profilu na Facebooku i Instagramie, natomiast dziś chciałabym się skupić na przestrzeni odrobinkę większej, acz bez przesady.
Dokładnie rzecz ujmując – kawalerka o powierzchni… uwaga… całe 23m2.
Mieszkanie istnieje, ma się dobrze i aktualnie jest wynajmowane. Nie będę pokazywała tu projektu, ale niskobudżetową metamorfozę, której efekty od jakiegoś czasu możecie odnaleźć w zakładce “Projekty“.

Jak zmotywować się do zmiany...

Zacznijmy więc od początku.
Mieszkanie znajduje się w budynku z drugiej połowy XX w. w centrum Wrocławia. Zlokalizowane jest na pierwszym piętrze z widokiem na podwórko. Przyjemne i ciche. Założeniem metamorfozy było jego odświeżenie i uatrakcyjnienie, aby szybko się wynajęło, ale przy okazji, żeby nie zrujnowało budżetu właściciela. Nie wchodziły w grę żadne przeróbki budowlane, choć aż paluszki mnie świerzbiły, żeby wyburzyć tam dwie ścianki i zmienić co nieco w układzie funkcjonalnym. Niestety, life is brutal, musiałam wstrzymać konie i ograniczyć się do “zwykłego” home stagingu.
Zabieg udał się w 100%. Dlaczego tak sądzę? Ano po efektach.
Właściciel próbował wynająć owo mieszkanie przed zrobieniem odświeżenia. Wrzucił ogłoszenie ze zdjęciami na popularny portal i… przez okrągły miesiąc nie doczekał się ani jednego telefonu z zapytaniem. Nadmienię, że czekał miesiąc “bezczynnie”, ponieważ nie mógł wejść z remontem do czasu wyprowadzki dotychczasowych lokatorów.
Po dwóch tygodniach czekania był już na 200% przekonany, że remont trzeba przeprowadzić, bo będzie kiepsko. A tu wiadomo – pandemia, studentów “niet”, ludzie pracują z domów rodzinnych. Ogrom potencjalnych klientów rozpierzchł się po Polsce.
Zatem po dwóch tygodniach przyszedł “po prośbie”, aby pomóc mu to wszystko szybko ogarnąć. Budżet na remont – 1 500 zł, czas – weekend i 4 wieczory. Karkołomne zadanie? Trochę tak, ale jak zobaczycie w dalszej części artykułu… zresztą nie będę uprzedzać faktów.

Przygotowania

Zabraliśmy się do pracy.
Umówiliśmy się z lokatorami, że wpadniemy tam jeszcze przed zakończeniem umowy, aby zrobić małą “inwentaryzację”. Wszak pasuje pewne kwestie przygotować wcześniej. Zakupy zrobione online też nie przyjadą z dnia na dzień. W czasach pandemii nic nie jest stałe, więc i zamknięcie sklepów stacjonarnych trzeba było brać pod uwagę, a za darmo meble ze sklepu internetowego nie przyjadą. Budżet napięty, wiadomo. Plan to podstawa.
Jak zaplanowaliśmy, tak też uczyniliśmy. Inwentaryzacja zrobiona, parę włosów siwych przybyło (stan czystości mieszkania… ehh… lepiej pominąć ten szczegół milczeniem), ale przynajmniej wiemy, na czym stoimy.
Zabraliśmy się za przygotowywanie listy potrzebnych materiałów, sprzętów i innych elementów wyposażenia. Nie powiem, trochę energii straciłam na przekonanie właściciela kawalerki, że lepiej zainwestować na początku i mieć tzw. święty spokój, niż próbować reanimować graty. Oczywiście podejście nie jest uniwersalne. Czasem reanimacja się opłaca, o czym za chwilę.

"Tour de Kawalerka"

Podstawą było wyrzucenie zbędnych mebli, sprzętów i innych elementów zagracających przestrzeń oraz wyszorowanie całego mieszkania od podłóg po sufity. Uwierzcie mi, zadanie nie było łatwe. Niestety lokatorzy bardzo często nie dotykają się środków czystości i nie sprzątają. Przykro to mówić, ale sytuacje te są dosyć powszechne.
Po wstępnych pracach porządkowych można było przejść do konkretów.

smiley, oh my god, 3d button
Przedpokój

Na pierwszych zdjęciach możecie zobaczyć, jak on wyglądał przed zmianą. Zielone, brudne (tego akurat tak nie widać na zdjęciu, ale uwierzcie mi na słowo) ściany, które przytłaczały tym wszechobecnym kolorem. Szafa pamiętająca chyba budowę tego bloku i bardzo mało światła w pomieszczeniu.
W przedpokoju nie ma okna (co jest dość powszechne w mieszkaniach w blokach), więc trzeba posiłkować się oczywiście sztucznym odpowiednikiem – lampą sufitową. Za to jest pralka, której nie da się zmieścić w mikroskopijnej łazience. Nie ma możliwości też jej przestawienia, ponieważ wymaga, co oczywiste, podłączenia do wody i jej odpływu, a jak już wspomniałam, przeróbki budowlane w grę nie wchodziły. Musiała pozostać tam, gdzie pierwotnie stała.

Jaki był mój pomysł?
Po pierwsze trzeba było rozjaśnić pomieszczenie i sprawić by wyglądało na czyste. Najprostszy i najtańszy zabieg świata – pomalować ściany na biało (biała farba zawsze jest najtańsza). Dodatkowo, jak się okazało, w plafonie wkręcona była jedna, do tego bardzo słaba żarówka. Wymiana jej na dwie (bo tyle było oprawek) ledowe o dużo wyższej wartości lumenów pochłonęła aż kilkanaście złotych budżetu 🙂
O sprzątaniu już wspominałam, więc tę kwestię pominę.

Przed zmianą
Przed zmianą
Przed zmianą
Po zmianie

Wyrzuconą szafę zastąpiła nowa – niskobudżetowa, ale dość pojemna, biała, zakupiona w IKEA. Wpasowała się idealnie w przestrzeń pomiędzy lodówką a ścianą. Mała komoda na buty, którą widzicie obok pralki, dostała nowe życie. Przemalowana została na biało razem z uchwytami, które stanowią ciekawy kontrast do czarnych frontów (farba tablicowa).
Wstawiliśmy również drugą komodę, która zbywała w obecnym mieszkaniu właściciela.
Aby wieszaczki nie wisiały sobie tak smutno i bez pomysłu na białej ścianie, umieściliśmy je na “podkładkach” zrobionych z desek paletowych pomalowanych tymi samymi farbami, co szafkę na buty. Dla dodatkowej ozdoby (dopóki nie zawisną ubrania) dodaliśmy dekorację z jednego z tańszych sklepów z takimi dodatkami (koszt – 10zł).
Po pomalowaniu ścian na biało, bardzo źle wyglądała futryna. Odcinała się brzydkim kolorem od drzwi i świeżej farby na ścianie, więc postanowiłam pomalować ją na czarno. Dzięki temu stworzyłam estetyczną ramkę i nie było już ani dziwnie, ani mdło.
Czarną farbą oraz woskiem do mebli odświeżyliśmy również drewniany próg do mieszkania.
Na koniec dodaliśmy kilka elementów dekoracyjnych, jak ramki z magnesem na lodówkę, czy nową wycieraczkę. Mieliśmy również pomysł na przemalowanie frontu lodówki czarną farbą tablicową, ale pozostawiliśmy go sobie na kolejny raz 🙂

Po zmianie

Po zmianie

Już niebawem II część artykułu. Zapraszam do śledzenia aktualności na Facebooku!

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *